Recenzja filmu

Powrót Godzilli (1999)
Takao Okawara
Takehiro Murata
Hiroshi Abe

Powrót japońskiego Godzilli

Japonia to specyficzny kraj. Wszyscy, którzy kiedykolwiek zetknęli się z kulturą Kraju Kwitnącej Wiśni, doskonale wiedzą, że jest ona zupełnie inna od kultury europejskiej, a co za tym idzie, dla
Japonia to specyficzny kraj. Wszyscy, którzy kiedykolwiek zetknęli się z kulturą Kraju Kwitnącej Wiśni, doskonale wiedzą, że jest ona zupełnie inna od kultury europejskiej, a co za tym idzie, dla wielu z nas pozostaje niezrozumiała, a niekiedy nawet śmieszna. Pamiętam, jak kilka lat temu olbrzymią popularność zdobywała gra "Final Fantasy VII". Zachęcony rewelacyjnymi recenzjami oraz opiniami znajomych sięgnąłem po nią. Nie zawiodłem się, ale do dziś pamiętam, że w osłupienie wprawił mnie wygląd wrogów, z którymi przyszło mi walczyć, a z których część przypominała np. imbryczki do kawy. Mnie to śmieszyło, ale później z list dyskusyjnych dowiedziałem się, iż wcale nie bawi to Japończyków, którzy stworzony przez Hironobu Skaguchi świat traktują jak najbardziej serio. Przypomniałem sobie tę historię, oglądając "Powrót Godzilli", zrealizowany w zeszłym roku film, którego bohaterem jest najsłynniejszy gad świata. Godzilla bawi nas od prawie pół wieku. Po raz pierwszy pojawił się na ekranach w roku 1954 i od tamtej pory wystąpił już w 26 filmach. Co ciekawe tylko jeden z nich, wyprodukowany w 1998 r. przez Amerykanów, powstał poza granicami Kraju Kwitnącej Wiśni i nie odniósł wcale olbrzymiego sukcesu. Godzilla jest bowiem na wskroś japoński. Nie rozumieli tego producenci z Hollywood, którzy pracując nad swoim filmem, skupili się głównie na komputerowych efektach specjalnych, zapominając zupełnie o tym, że to wcale nie one zadecydowały o popularności Godzilli, ale unikalny klimat oraz specyficzna fabuła. Najlepszym tego dowodem jest właśnie "Powrót Godzilli". Obiektywnie rzecz biorąc, efekty specjalne stoją w nim na poziomie lat 70. Monstrum gra człowiek w gumowym kostiumie, widać wyraźnie, że niszczone przez potwory miasta zostały wykonane z tektury, a pokazywane na ekranie eksplozje w obecnych czasach nie robią już na nikim wrażenia. Ale mimo to "Powrót Godzilli" ogląda się z dużym zainteresowaniem, a nawet, ośmielę się stwierdzić, z łezką w oku. Film ten bowiem wizualnie niewiele różni się od obrazów, które z wypiekami na twarzy oglądałem w dzieciństwie i jego projekcja była dla mnie powrotem do lat, kiedy dyskutowałem zawzięcie z kolegami na podwórku na temat wyższości Godzilli nad Mechagodzillą i Megalonem. Fabuła "Powrotu Godzilli" nie jest specjalnie skomplikowana. Otóż pewnego dnia z morza wynurza się monstrualny gad, który zaczyna pustoszyć Japonię. Przeciwko Godzilli Japończycy wystawiają armię, a nawet używają prototypowych rakiet ziemia-powietrze, ale nic nie jest w stanie powstrzymać potwora. Mniej więcej w tym samym czasie naukowcy odkrywają na dnie oceanu olbrzymi meteoryt, który po wyciągnięciu na powierzchnię okazuje się liczącym 60 milionów lat statkiem kosmicznym. Wkrótce wychodzi zeń Orga, olbrzymi potwór, któremu czoła stawić może jedynie Godzilla. Historia opowiedziana w "Powrocie Godzilli" jest więc jedną z wielu i trzeba przyznać, że nie wyróżnia się jakoś specjalnie spośród pozostałych filmów. Tradycyjnie mamy tu walkę pomiędzy Godzillą i monstrum zagrażającym światu, pojawia się również wątek konfliktu pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami Godzilli, z których jedni chcą potwora uśmiercić, a drudzy przeciwnie, utrzymać przy życiu i prowadzić badania nad jego egzystencją. Brzmi to banalnie, ale czyż większość obrazów z tej serii nie miało banalnej fabuły? Miało, bo to nie opowiadane wydarzenia były w nich najważniejsze, ale Godzilla, ów monstrualny gad, który na przemian to niszczył, to ratował ludzkość. To dla niego widzowie tłumnie walili do kin. Podobną sytuację możemy zaobserwować np. w przypadku filmów z Jamesem Bondem. Każdy z nich jest zrealizowany według tej samej receptury i na dobrą sprawę opowiada o tym samym, ale i tak kiedy tylko nowy obraz z agentem 007 wchodzi na ekrany, właściciele kin przestają narzekać na frekwencję. Widzowie, oglądając czy to kolejnego "Bonda", czy to "Godzillę", doskonale wiedzą, czego się spodziewać i wcale nie chcą żadnych zmian. Z tego też powodu Godzillę cały czas gra człowiek w gumowym kostiumie. Wytwórnia Toho już kilkakrotnie przeprowadzała specjalne badania, które miały wykazać, czy widzowie nie chcieliby jakiejś zmiany w tej kwestii, ale za każdym razem ich wyniki dowodziły, że Japończycy po prostu nie wyobrażają sobie innego Godzilli. Całkiem niedawno doszło nawet do poważnego konfliktu pomiędzy twórcami realizowanego właśnie najnowszego obrazu serii zatytułowanego "Gojira, Mosura, Kingu Gidora: Daikaiju soukougeki", ponieważ część z nich chciała wykorzystać w projekcie nowoczesne efekty komputerowe, a część stanowczo opowiadała się za efektami tradycyjnymi, bowiem ich zdaniem to właśnie one w dużej mierze decydują o popularności cyklu i zmiana ta mogłaby zniechęcić fanów do obejrzenia filmu. Przykład ten dowodzi, iż Godzilla podobnie jak James Bond, mieści się w pewnej konwencji, którą albo się lubi, albo nie i którą wcale nie jest tak łatwo zmienić. Nie będę ukrywał, że w przypadku tego rodzaju filmów napisanie obiektywnej recenzji jest prawie niemożliwe. Ponieważ lubię zarówno agenta 007, jak i japońskiego gada, to wszystkie tytuły z ich udziałem oglądam z zainteresowaniem, ale znam wiele osób, które obie te serie omijają z daleka, bo tego rodzaju obrazy w ogóle ich nie bawią. Jak mawiają filozofowie, o gustach się nie dyskutuje i ja też nie zamierzam. Uważam jednak, iż "Powrót Godzilli" zobaczyć warto. Do kina powinni wybrać się jednak nie tylko ci, którzy japońskiego gada dobrze znają i kochają, ale również ci, którzy nigdy wcześniej go nie widzieli lub też widzieli jedynie amerykańską wersję potwora. "Powrót Godzilli" to bowiem produkt wytwórni Toho, która gada powołała do życia i która od wielu lat kręci filmy z jego udziałem, to po prostu produkt oryginalny i niepowtarzalny. Ostrzegam jednak wszystkich tych, którzy po obrazie oczekiwać będą wrażeń podobnych do tych, które towarzyszą nam przy oglądaniu np. "Obcego" Ridleya Scotta. "Powrót Godzilli" to film dozwolony od lat 12 zatem pozbawiony zupełnie scen makabrycznych, a co więcej obfituje on w liczne akcenty komediowe. Wesołość wśród widzów może wzbudzić również gra japońskich aktorów, którzy większość scen "obskakują", używając zaledwie trzech min, ale taka już jest specyfika kina Kraju Kwitnącej Wiśni, zatem czepiać się nie można. Ja na "Powrót Godzilli" wybiorę się jeszcze raz. Tym razem z moim bratankiem, który ma co prawda dopiero 6 lat, ale już jest zagorzałym wielbicielem japońskiego gada i potrafi z pamięci wyliczyć wszystkie walczące z nim potwory. Ehhh, zupełnie jak ja w jego wieku.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones